"Zatarte mosty, nieznane szlaki"
Czas płynie z ogromną prędkością, a my nie jesteśmy w
stanie go zatrzymać. Stoimy w miejscu, czasami stawiając niepewne kroki w tył
lub przed siebie, lecz tak naprawdę jesteśmy tylko drobnym atomem w jednostce
czasu. Dzieci stają się dorosłe, ludzie starsi – odchodzą, chwile przemijają, a
zamiast nich rodzą się wspomnienia.
Zdaje
się, jakby to było wczoraj, kiedy mała Madison Campbell, ze strachem w oczach
siedziała w przedziale Ekspresu Hogwart, aby pojechać w nieznane. Teraz jest
już dużą dziewczyną, a nawet kobietą, a do szkoły magii pojedzie po raz szósty.
Co może czekać ją w tym roku nauki? Każdy owocuje inaczej, przynosi nowe
doświadczenia, pozwala w inny sposób rozwijać swoje życie. Jakich ważnych
rzeczy Madison nauczy się w szkole na szóstym roku?
***
Kiedy do pokoju na piętrze wpadły pierwsze promienie
słońca, mała Salley od razu otworzyła swoje wielkie oczka. Podniosła ręce,
przeciągając się i jak na prawdziwe dziecko przystało, od razu pobiegła obudzić
resztę rodziny. Z niemałym trudem nacisnęła na klamkę, wybiegając na korytarz.
-
Madison, Madie wstawaj! – Dziewczynka z niezwykłą zwinnością, wyminęła meble i
wazony, od razu biegnąc w stronę pokoju starszej siostry. Madison była niezwykle
ważnym autorytetem w życiu Salley. Odkąd mały szkrab zaczął chodzić i mówić,
starał się robić wszystko tak dobrze, jak Madie. Chociaż dziewczyna
protestowała, próbując nauczyć małolatę swoich własnych sztuczek i nawyków,
Salley i tak jadła to samo co Madison, miała ochotę na to co Madison, czytała
to co Madison i tak dalej, i tak dalej… Jedyną nadzieją, dla nastolatki było
to, że młodsza siostra najzwyczajniej w świecie z tego wyrośnie.
Drzwi
załomotały, gdy dziewczynka uderzyła w nie z impetem. Chociaż waliła piąstkami,
a później spokojnie pukała, nazywając siostrę „Kochaną Madką”, zamek nadal był
zamknięty. Tymczasem, za drzwiami, na szerokim, drewnianym łóżku, pośród
pokaźnej ilości poduszek i grubej kołdry, leżała Madison, z kwaśnym uśmiechem
na ustach, przysłuchując się błaganiom siostry. „ Za chwilę jej się znudzi i
pójdzie do mamy” – pomyślała, zakładając ręce za głowę. Pierwszy września
nadszedł niezwykle prędko, a wakacje – w połowie spędzone u dziadków, w połowie
w górach – minęły szybko i radośnie.
-
Madie, chodź na dół, śniadanie! – Chociaż drzwi były zamknięte, a kuchnia
piętro niżej, dziewczyna dokładnie usłyszała wołanie matki. Dlaczego? Bo
łączyła je magiczna więź… A tak naprawdę, w domu został założony system komunikacyjny,
czyli tak zwany „rurociąg na rozmowy”. Magiczny wymysł ojca Madison, który w
wolnych chwilach od pracy w księgarni, uwielbiał majsterkować. Oprócz tego,
rodzina Campbell była całkowicie normalna i przystępna, a niemagiczni sąsiedzi
darzyli ich ogromną sympatią. Pani Dorothy i pan Peter mieli cudowną zdolność
przyciągania ludzi i zawierania przyjaźni, a ich dwie córki odznaczały się
niezwykle dobrym wychowaniem i inteligencją. Ich niektóre zdolności (mała
Salley zaczęła chodzić gdy miała dziewięć miesięcy!), którymi z radością
chwalili się rodzice, miały swoje korzenie w magii, ale jak każdy, dumny
rodzic, także i oni chcieli przedstawić swoje dzieci w najlepszym świetle.
Zmęczona
Madison zwlekła się z łóżka, podchodząc do komody. Zdjęła koszulę nocną,
zakładając czystą bieliznę i rozczesując długie, brązowe włosy. Nie jeden raz
mugolscy chłopcy z okolicy pytali o Madison, chcąc zabrać ją na niedzielną
zabawę w świetlicy, jednak dziewczyna wolała ślęczeć nad księgami magii, niż na
chwilę zapomnieć o tym „drugim świecie” i najzwyczajniej się pobawić. Odkąd
sięgała pamięcią, w jej domu było magicznie. Mama zawsze wyczarowywała jej
piękne kwiaty, a tato kilka razy przewiózł ją na miotle, zanim miała własną.
Kiedy urodziła się Salley, cała rodzina z niecierpliwością czekała na pierwszą
oznakę magii, która u Madison ujawniała się w trzecim roku życia. W jaki
sposób? Dziewczynka, jadąc na małym rowerku na czterech kółkach, niefortunnie
najechała na kamień, jednak od upadku uchroniła ją jakaś niewidzialna ręka. Do
dziś, sąsiadka z naprzeciwka widzi w tym zdarzeniu cud, a z jej opowieści
wynika, że Madison wywinęła sprawnego kozła, lądując na trawie. A więc w
okolicy była istną akrobatką. Kiedy chodziła do szkoły dla mugoli – zanim
dostała się do Hogwatu, była lubiana, jednak po jakimś czasie zasłynęła na
lekcji przyrody, wychodząc jako jedyna cało, z małego wybuchu podczas
doświadczenia – od tamtego czasu, dzieci zaczęły od niej stronić. To wcale nie
dotknęło Madison, w żaden sposób. Miała więcej czasu dla siebie, a zabierane
ukradkiem z domu książki o magii mogła czytać do woli, bo przecież i tak nikt
nie chce zbliżyć się do „dziwnej dziewczyny z przedmieścia”.
Madie
była niezwykłą nastolatką, nie tylko ze względu na swoje zdolności, ale też ze
względu na osobowość. Chociaż była wzorową dziewczyną, kochała swoją rodzinę i
zachowywała się przyzwoicie na spotkaniach towarzyskich, w jej drobnym ciele,
siedziała ogromna dusza, w której rósł bunt. Nie lubiła nosić sukienek, wolała
wąskie spodnie, które powoli wypierały modę na suknie. Nie uważała za
konieczność malowanie się i przesadną prezencję, wolała po prostu wyszorować
ciało i zapleść warkocz. A kiedy szła do Hogwartu, czuła się dopiero jak w
swoim świecie. Tam, większość czasu spędzało się w wygodnym mundurku,
składającym się ze spódniczki, białej koszuli i marynarki z herbem domu,
natomiast popołudniami, większość dziewcząt również nosiła luźne spodnie,
czasami zmieniając je ze spódniczkami – ani śladu tak ubóstwianych przez mugolki
sukienek. Ponadto, w szkole, Madison mogła bez przeszkód dowiadywać się jeszcze
więcej o świecie magii, czytając książki, rozmawiając z uczniami i słuchając
wykładów profesorów.
Dziewczyna
bardzo cieszyła się na wyjazd do Hogwartu, chociaż i tu, w Northampton, czuła
się świetnie. Jej ulubionym zajęciem było chodzenie nad Nene i dokarmianie
łabędzi. A kiedy nudziło ją przebywanie nad rzeką, ruszała w drogę deptakiem w
środku miasta, obserwując mugoli i wtapiając się w tłum. Bardzo kochała swoją
rodzinę, poświęcając im dużo czasu, a gdy już była w Hogwarcie, wysyłała
mnóstwo listów, ze szczegółowym opisem zajęć i nastroju.
-
Hogwart, czekaj na mnie – szepnęła dziewczyna, wciskając przez głowę bluzeczkę
z falbanami. Na nogi wsunęła czarne spodnie, a na stopy – brązowe sandały.
Jeszcze tylko zaplotła warkocza ze swoich długich włosów i już mogła zejść na
śniadanie. Pociągnęła za sobą ogromny kufer z przypiętą na wierzchu miotłą,
otwierając drzwi. Ruszyła wąskim korytarzem, mijając sypialnię rodziców i
otwarty na oścież pokój Salley. Dziewczyna zajrzała do pomieszczenia, szukając
śladu małej siostry. W środku panował względy porządek, chociaż tu i tam walały
się zabawki, lalki i bajki o czarodziejach.
-
Miałaś uważać na ten egzemplarz Baśnii Barda Beedle'a! –
krzyknęła oburzona Madison, podnosząc podartą książeczkę dla dzieci. Na okładce
widniał rękopis pana Petera: „Dla kochanej córeczki, Madison, z okazji
czwartych urodzin.” Zabrała pod pachę zniszczoną lekturę, mknąc
korytarzem w stronę schodów. Górne piętro kończyły drzwi do łazienki, a na
środku znajdowały się schody na dolne piętro, szerokie, klasyczne, z białą
poręczą. Dziewczyna postawiła ciężki kufer na szczycie, sama schodząc na dół. W
lewej ręce, ze złością ściskała zepsutą książeczkę, w której nie tylko mieściły
się baśnie, ale i wspomnienia. Zawsze, kiedy na dworze szalała burza, a mała
Madison piszczała ze strachu, pani Dorothy czytała jej baśnie o czarodziejach,
przy których dziewczynka zasypiała jak potulny baranek.
-
Salley zepsuła moją książeczkę. – Madison uniosła wysoko skrawki, aby wszyscy
domownicy mogli je zobaczyć. Położyła je delikatnie na stół, rzucając małej siostrze
gniewne spojrzenie.
-
Salley, tyle razy cię prosiłam dziecko, uważaj na książki, są delikatne -
powiedziała mama, spoglądając wymownie na starszą córkę ze słowami wypisanymi w
oczach: „Zadowolona?”. Machnęła delikatnie różdżką, a okładka okryła kartki –
książka znów wyglądała tak jak przedtem.
Pan
Campbell siedział przy stole, ukryty za Prorokiem Codziennym, popijając swoją
ulubioną, indyjską herbatę. Był to bardzo spokojny i stanowczy człowiek, przy
czym kochał swoje córki, całym sercem. Gdyby trzeba było określić wygląda pana
Petera, z pewnością większość osób, powiedziałaby tylko: typowy anglik. Zawsze
schludnie ubrany, jasne, krótkie włosy, zaczesywał do tyłu, a jego twarz
emanowała powagą. Tylko, kiedy był w domu, tryskała radością i wigorem, a jego
piękne, błękitne oczy, śmiały się, kiedy spędzał czas z rodziną. Jedną z cech,
po których łatwo było poznać pana Campbella, był przydługi płaszczyk i bardzo
duże uszy. Na nosie mężczyzny zawsze widniały okulary, o czarnych oprawkach i
cienkich szkiełkach, które dodawały mu lat i poważnego wyglądu.
-
Jak samopoczucie przed szkołą, Madison? – zapytał, zginając gazetę, gdy
małżonka postawiła przed nim talerz z bekonem. Mała Salley, przyglądała się
tacie, kiedy ten pochłaniał mięso. Młodsza siostra, była niezwykle podobna do
ojca. Wiecznie obcinane na krótko włosy były jasne i proste, nie takie jak u
Madison i pani Dorothy – ciemne i zwichrzone. Pulchna twarzyczka, usiana
piegami, była tak podobna do twarzy ojca, aż chciałoby się rzec – bliźniaki. Do
tego mały, zadarty nosek – po mamie, błękitne oczka po tacie i oczywiście dość
duże uszy. Mała dziewczynka dalej przyglądała się ojcu, siorbiąc mleko z
płatkami owsianymi, natomiast Madie zajadała naleśniki z polewą.
-
Na pewno będę tęsknić za pysznymi naleśnikami mamy – powiedziała, z buzią pełną
przysmaku. Spojrzała na kobietę, która uśmiechnęła się kącikiem ust, stając za
starszą córką. Położyła swoje zgrabne dłonie na jej ramionach, po raz kolejny
żegnając ją na tak długo.
-
Nie martwcie się, jak zwykle będę pisać często, obiecuję. – Kiedy tylko
naleśniki zniknęły z talerza, Madison wstała, całując matkę w różowy policzek.
Przytuliła się mocno do kobiety, chcąc zapamiętać ten gest przez tych kilka
miesięcy. Mała Salley, wstała z dziecięcego krzesełka, wciskając się pomiędzy
matkę i siostrę, na co cała rodzina roześmiała się serdecznie.
***
Kiedy wszyscy byli już gotowi, cała rodzina wskoczyła
do kominka, aby wylądować u dziadków w Londynie. Stamtąd wyruszyli samochodem
rodziców pana Campbell na stację King’s Cross, a gdy zegary wskazywały dziesięć
minut przed jedenastą, cała rodzina szczęśliwie wylądowała na platformie 9 i ¾.
Madison włożyła już swoje bagaże, teraz już ostatni raz żegnała się z
najbliższymi.
-
Tylko pisz, często i długo! – powiedziała pani Campbell, ściskając córkę ze
łzami w oczach. Wiedziała, że jak zawsze, będzie jej ciężko bez kochanej córki.
-
Obiecuję. Kocham Cię – odszeptała Madison, całując matkę w policzek. Jeszcze
raz uściskała ojca, słuchając przestrogi o prawidłowym zachowaniu i jego stałej
korespondencji z profesorem Kettleburn. Mała Salley spojrzała na starszą
siostrę zaszklonymi, błękitnymi oczkami. W sercu Madison zagrał smutek, a w jej
ciemnych oczach, zaiskrzyły się łzy.
-
Też chcę jechać – szepnęła dziewczynka, łapiąc za szyję, kucającą przy niej
siostrę. Na twarzy Madie pojawił się uśmiech, a z ust wydobył się cichy śmiech,
zmieszany ze szlochem.
-
I na ciebie przyjdzie kolej, mały szkrabie. Nawet się nie obejrzysz, a wrócę na
święta – powiedziała z powagą, wycierając załzawione policzki siostry. Kiedy
usłyszała dzwon, ogłaszający odjazd pociągu, przytuliła siostrę, krzycząc do
niej w biegu:
-
Zrobię dużo zdjęć, jak tylko pożyczę aparat od Gigi! – I chociaż była już
daleko, zdążyła dostrzec uśmiech na małej twarzyczce, a chwilę później, mała
Salley machała radośnie, za odjeżdżającym pociągiem. Gdy wagony zniknęły za
rogiem, dziewczynka westchnęła z żalem, wtulając się w ramię mamusi.
***
Madison
dzieliła przedział ze swoimi przyjaciółkami. Jedną z nich, była wspomniana
wcześniej przez bohaterkę „Gigi”, która w rzeczywistości nazywa się Grace
Lerey. Madison mieszka w pokoju w wieży Krukonów razem z Gigi i Olivią Hornby –
miłą, ale mało wiarygodną osobą. Olivia często zajmowała się plotkami, a jej
sposób bycia potrafił strasznie irytować. Dziewczyna ta, była najzwyczajniej w
świecie zarozumiała. Po za tym, panna Hornby była straszną donosicielką.
Razem
z dziewczętami z szóstego roku, siedziała o rok młodsza Abby Crashow – także
Krukonka, która poznała Madison poprzez wspólny szlaban na drugim roku. Madison
miała wtedy bardzo ciężki dzień, a jej praca na transmutacji była beznadziejna
– dziewczyna zmęczona po nocnym wkuwaniu, zasnęła na ławce. Natomiast Abby,
wtedy pierwszoroczna, zabłądziła w szkole wieczorową porą. Woźny, pan Apollion
Pringle, był zadowolony z siebie gdy odnalazł ją zapłakaną na korytarzu, a jego
radość sięgnęła sufitu, kiedy ukarał dziewczynkę. Abby to ciemnowłosa
nastolatka, o pięknej, czystej urodzie. Ma głęboko błękitne oczy, które
wyglądają jak morze po sztormie. Jak na swój wiek, Abby jest dość wysoka, a jej
zwinność pozwoliła na przystąpienie do drużyny quidditcha. Dziewczyna dobrze
się uczy, jest sprytna, przypomina nieco swoją przyjaciółkę Madison, jednak
Abby jest spokojniejsza i bardziej rezolutna. I kto by pomyślał, że tak
przypadek jak szlaban, połączy dziewczęta w wielką przyjaźń.
Od
tamtego czasu, Madison, Grace i Abby trzymają się razem, czasem przygarniając
do swojej grupy Olivię. Teraz, dziewczęta rozprawiały na różne,
błahe tematy, ciesząc się swoją obecnością i ostatnimi chwilami bez nauki i
rygoru.
-
Widziałyście w pociągu Gary’ego? – zapytała Gigi, nieznacznie się rumieniąc, co
nie uszło uwadze Abby. Dziewczyna spojrzała znacząco na Madison, po chwili
śmiejąc się z przyjaciółką pod nosem. Olivia siedziała pod oknem, czytając
jakąś książkę i nie uczestnicząc w rozmowach, ale kiedy charakter dyskusji
zmienił się gwałtownie, dziewczyna podniosła głowę, wsłuchując się w słowa
koleżanek.
-
Och, o co wam znowu chodzi? – powiedziała, lekko przestraszona i zła Grace. W
jej oczach płonęły iskry, a serce przyśpieszyło gwałtownie. „A więc
zaraz się wyda i to przy największej plotkarze w szkole” – pomyślała,
spoglądając na Olivię. Ścisnęła w dłoni ciastko, prawie je zgniatając, a na jej
twarz wylały się wszystkie ukrywane emocje. Gigi zrobiła się czerwona jak młody
buraczek, przy czym jej oczy błyszczały jak gwiazdy.
-
Gary ci się podoba! – Niepewność Grace, przerwała Madison, śmiejąc się do
przyjaciółki. Ujęła jej dłonie w swoje, uśmiechając się promiennie. Tak bardzo
cieszyła się, że jej droga, nieśmiała i skryta Grace, wreszcie zacznie żyć
własnym życiem. Kiedy oczy przyjaciółek się spotkały, każda z nich wiedziała dokładnie,
o czym myśli druga. Odwieczna moc przyjaźni…
-
Naprawdę? Tak Gigi a może raczej Gracy? – Do rozmowy wtrąciła się Olivia,
śmiejąc się ze swojego żartu, który dla dziewczyn wcale nie okazał się
śmieszny. Madison zerwała się z fotela wściekła niczym osa. „Och, tylko
nie rób nic głupiego, pierwszego września” – pomyślała przelotnie,
jednak zignorowała tę myśl, kiedy Olivia stanęła twarzą w twarz z nią samą.
Miała tak ogromną ochotę splunąć jej w twarz. Już tyle razy nadarzyła się
okazja, jednak nigdy tego nie zrobiła. „Dlaczego właściwie się do nich
przykleiła? Mogły by ją wyrzucić jak stary śmieć, przecież i tak jej nie
lubiła. Dlaczego właściwie nie mogły tego zrobić? Bo Olivia byłaby sama? Ale co
z tego, przecież to zarozumiała plotkara!” – Przez głowę Madison,
przelatywało milion myśli, przez co znów nie zdołała zrobić tego, czego
pragnęła. Abby szybko zgasiła chowający się pod grubą skórą Madison
temperament, który teraz wypłynął na wierzch, ciągnąc przyjaciółkę w stronę
fotela. Urażona i wściekła Olivia, złapała swoją torebkę, wybiegając z
przedziału.
-
Uau, Madison, tym razem cię poniosło – skwitowała czerwona na twarzy Gigi,
opadając na fotel, jakby się czymś bardzo zmęczyła. Grace była bardzo delikatną
i spokojną osóbką. Tak samo w środku jak i na zewnątrz. Jej twarz, zawsze
zaróżowiona niczym brzoskwinka, wciąż wyglądała młodo, jak u małego dziecka.
Mały, zaokrąglony nosek, piękne, błękitne oczy, a do tego długie blond włosy –
sprawiały, że Gigi nie mogła opędzić się od chłopców. Tyle, że ona nigdy nie
chciała odpowiadać na ich zaloty. Zawsze była nieśmiała i delikatna, chowała
się za murem, stworzonym z twardej i konsekwentnej Madison.
- Musisz uważać, ona lubi prowokować, a
ty coraz mniej panujesz nad nerwami, nie powinnyśmy zaczynać przy niej… –
powiedziała Abby, częstując zdenerwowaną panienkę Campbell czekoladą z orzechami.
Kiedy atmosfera się nieco rozluźniła, dziewczęta rozmawiały już tylko o szkole,
zajęciach i nauce, żegnając temat wścibskiej Olivii Hornby. Także Madison,
chociaż wciąż rozmyślała o swoim gniewie, powoli o tym zapominała, a kiedy
pociąg zatrzymał się na stacji w Hogsmeade, w jej głowie była już tylko radość
z powrotu do swojego drugiego domu.
Nie było tu zbyt wiele akcji, ale to w końcu pierwszy rozdział, więc nie ma się co dziwić. Ładnie opisujesz bohaterów i każdemu nadajesz jakieś cechy charakteru, dzięki czemu lepiej się czyta. Jestem ciekawa w jakim kierunku pójdzie ta historia, to znaczy z jednej strony wiem, co robił Tom Riddle, gdy był w szkole, ale jaki udział w tym wszystkim będzie miała Madison i reszta? Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuń[corka-glizdogona]
Jak przyjemnie się czyta. Może faktycznie akcja nie była zbyt wartka, ale przecież nie można tak od razu szaleć :D
OdpowiedzUsuńNie rozumiem, jak można nie lubić sukienek... W tym rozdziale pozwoliłaś nam poznać Madison i jej życie. Przynajmniej po części. Takie miłe i proste wprowadzenie do opowiadania.
Sama nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać... Błędów żadnych nie wyłapałam. Treść zrozumiała. Brak zastrzeżeń. Czekam na kolejne rozdziały.
Pozdrawiam :)
Całkiem dobrze się czytało ;). Bardzo się cieszę, że wprowadziłaś do historii także swoją postać autorską, i w dodatku Krukonkę! Mam wielką słabość do tego domu, i choć ostatnio preferuję pisanie o dorosłych czarodziejach, to jednak do Krukonów nadal mam ogromny sentyment.
OdpowiedzUsuńNie działo się jeszcze wiele, to taki wstęp, zarysowujący rodzinę i znajomych Madison (fajne imię ;)). O niej samej bardzo wiele nie wiem, bo nie dałaś poznać jej głębiej od strony jakichś opisów przeżyć wewnętrznych, bardziej skupiłaś się na jej przeszłości oraz na otoczeniu. Wydaje się sympatyczna, ale jak na razie, troszkę brakuje mi jakiejś głębi. Nie mniej jednak - zapowiada się ciekawie, i możesz z niej zrobić naprawdę interesującą bohaterkę, bo jest twoja, nie wzięta z książki.
Skoro akcja dzieje się w czasach młodości Voldka, to mniemam, że pewnego dnia ich drogi skrzyżują się w Hogwarcie? Wprowadziłaś też postać Olivii, więc pewnie i Jęcząca Marta gdzieś potem będzie?
Scenka w przedziale wyszła całkiem okej, choć osobiście ja strasznie nie lubię pisać takich obyczajowych rozmów, już wolę nawet akcję albo przeżycia wewnętrzne ^^.
Fajny szablon.
ps. Kiedy wpadniesz do mnie? Czekam na twoją opinię ^^.
Ale świetnie, że zauważyłaś Olivię, brawo! :)
UsuńDzieki, dzięki, dzięki.
A rozmówki obyczajowe muszą być - kobieto, to były lata 20 tam wszyscy byli ułożeni :D
Postaram się przeczytać jak najszybciej, chociaż jutrzejszy dzień trzeba poświęcić na powrót do rzeczywistości...
Obiecuję, że już niedługo zawitam:)
Tak, po 20 razach czytania kanonu zna się go niemal na pamięć, więc ciężko pominąć jakiś szczegół ^^. Nawet taką Olivię zapamiętałam i zauważyłam ją też u ciebie ;).
UsuńA to były lata 40, nie 20 ;). Voldi urodził się około roku 1927 (?), Komnatę otworzył tak w 1942 lub 1943, no chyba, że celowo zmieniłaś czas akcji na wcześniejszy?
Taaak, masz racje, spojrzałam na urodzenie, jestem zbyt zmęczona...
UsuńWiesz, trochę jestem zła, bo spieprzyłam sprawę, bo gdy on zabije Martę to Madison już skończy szkołę...
UsuńZawsze można trochę kanon nagiąć ;P. Zresztą, oni chyba są w tym samym wieku, tak? Nie wiem, czy dobrze kojarzę z onetu, bo tam chyba też na pierwszym rozdziale skończyłaś. A otwarcie Komnaty Tajemnic mogłoby być bardzo ciekawym epizodem w opowiadaniu i nadałoby mu mroczniejszego klimatu, no i akcji więcej <3.
UsuńW skrócie powiem tak, czytało mi się to dobrze. Nawet ciekawe, trochę mało akcji, ale to w końcu dopiero pierwszy rozdział, więc raczej nie ma co się spodziewać jakiś wybuchów itp. :). Czekam na dalsze rozdziały i mam nadzieję że zaskoczysz czymś pozytywnym :P
OdpowiedzUsuńDopiero po dłuższej chwili skojarzyłam, że Olivia była najlepszą przyjaciółką Jęczącej Marty ;) Świetnie, że ją tu wprowadziłaś, już widzę, że opowiadanie masz bardzo dobrze przemyślane. Skoro Madison żyje w czasach młodego Toma Riddle'a, to z pewnością ich drogi w Hogwarcie się spotkają. Bardzo spodobał mi się cały fragment w domu Campbellów. Taka swojska atmosfera, bardzo ciepła. No i rozczuliła mnie malutka Salley. ^^
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że Madison będzie Krukonką :3 Choć muszę przyznać, że po paru pierwszych zdaniach stawiałam na to, że okaże się być Ślizgonką. ^^ Ale potem jak wspomniałaś o tym jej zamiłowaniu do nauki i książek, obstawiałam Ravenclaw :D
W sumie to nigdy nie wiem jak skomentować pierwsze rozdziały, bo w nich przeważnie nie ma jeszcze żadnej akcji, a mnóstwo opisów (które uwielbiam <3). Scenka w pociągu też bardzo fajna, tym bardziej, że pokazałaś charakterek Olivii. Już wiem, że nie będę za nią przepadać. Już nie mogę się doczekać, aż nasze Krukonki wyląduję w Hogwarcie i czekam na jakieś fragmenty z Tomem *.*
Ściskam,
Sielskość wyczuwam, choć podobnie jak poprzednicy czekam na rozwój akcji :)
OdpowiedzUsuńCzasami zastanawiam się, czy takie przedstawianie na samym początku rodzinki bohaterów jest potrzebne... W sumie to zależy od opowiadania, a zdaje się, że da Madie rodzinka jest ważna i jest do niej przywiązana.
Pozdrawiam
Rzeczowy komentarz a morde cieszy :D
UsuńWitaj,
OdpowiedzUsuńMadie, samo imię brzmi bardzo sympatycznie. Podoba mi się to, że jest tu dużo opisów, sama scenka w przedziale była bardzo... codzienna, ale naorawdę dobrze idzie pisanie o takich zwykłych rzeczach.
Może akcji nie było, ale samo poznanie Madie i jej rodziny (szczególnie podoba mi się zapatrzona w starszą siostrę Salley) było naprawdę ciekawe. Madie wydaje się idealną dziewuszką, jak na razie przynajmniej;p Swoim charakterkiem bardzo pasuje do Ravenclawu.
Cieszę się, że pojawił się też Tom Riddle, opowiadań o Voldemorcie raczej nie czytałam.
Życzę weny:)
Dziękuję serdecznie:)
UsuńPozdrawiam
Zaczyna się w sumie zwyczajnie i banalnie jak każdy potterowski ff. mam jednak nadzieję, że rozwinie się akcja, tym bardziej, że jak widzę, coś tu jest o Tomie :)
OdpowiedzUsuńObiecuję rozówj akcji:D
Usuń