10 maja 2013

Rozdział Trzeci

 

"Zatopmy szpony w naszych pragnieniach."


                Kolejne dni mijały spokojnie, a Madison powoli zapominała o Tomie Riddle’u. Gonitwa myśli uciekła, a dziewczyna znów pogrążyła się w swoich zwyczajowych zajęciach – była dobrą córką, przyjaciółką i uczennicą. Z czasem dogoniła samą siebie i teraz – trzy tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego – umiała już znaleźć czas na wszystkie prace domowe, pisanie listów, czas z przyjaciółmi i rozmyślania. Wrzesień stał się nieco kapryśny, obfitując w ulewne deszcze i zimne wiatry. Jesień jak na złość przybyła z silnym orężem i wszyscy spragnieni słońca uczniowie musieli zadowolić się ciepłem kominka w pokojach wspólnych. Tylko gajowy wychylał się czasem ze swojej chatki dokarmiając testrale i swoje nieposkromione wyżły, ciągle ujadające na błoniach okalających szkołę. 

                Madison nie lubiła takiej pogody. Odbierała jej chęci do nauki i ogólnie rzecz biorąc –egzystencji. Miała już po dziurki w nosie transmutacji, która była dla niej zawsze najtrudniejszym przedmiotem. Właśnie ślęczała nad pracą domową, opisującą dokładny proces znikania małych zwierzątek. Godzina nie była już młoda, a głowa Madison pełna była zlepków wyrazów, które nic jej nie mówiły. Westchnęła z rezygnacją i przetarła oczy ściśniętymi w pięści dłońmi. Gdy tylko je zamknęła zamajaczyły jej przed nimi rzędy liter, co w końcu przekonało ją do zamknięcia książki i położenia się wreszcie spać. Przyjaciółki opuściły ją dwie godziny temu, gotowe odrobić pracę domową w innej wolnej chwili. Dla nich nie miało sensu zarywanie nocy i ślęczenie nad zadaniem, które mogą zrobić jutro. Dla Madison miało. 

Wstała z wgniecionego fotela i spojrzała w ciemną czeluść okna. Deszcz znów bębnił obficie w szybę, rozmazując niewyraźne odbicie Madison. Westchnęła po raz kolejny, wydmuchując obłoczek pary na przeźroczystą szybę. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, podniosła palec i nabazgroliła na białym obłoczku nic nieznaczące dla niej inicjały. Zebrała wszystkie swoje rzeczy i podreptała do sypialni. Rzuciła się na niepościelone łóżko w ubraniu i wtuliła głowę w poduszkę. Po chwili namysłu wstała i po cichu poszła wziąć prysznic. 

Była wykończona, gdy wskazówki zegara pokazały czwartą nad ranem, jednak nadal nie mogła zmrużyć oka. Chciała wstać i kontynuować zadanie, jednak nie miała siły. Skądś – nie wiedziała skąd – odnalazł się w niej dziwny niepokój, którego nie mogła niczym uzasadnić. Podniosła się i podreptała niepewnym, zaspanym krokiem w stronę okna. Noc się zmieniła. Deszcz przestał padać i niebo nieco się rozchmurzyło. To podniosło ją na duchu, jednak zmęczenie wzięło górę i usiadła z głośnym westchnięciem na parapecie. Poczuła chłód marmuru, jednak nic sobie z tego nie robiła. Uchyliła niepewnie okno, spoglądając na śpiące nieopodal koleżanki. Spały smacznie, mogła robić, co chciała. Zimny wietrzyk dotknął jej nagich nóg. Poczuła dreszcz na swojej skórze, jednak nie zamknęła okna, wręcz przeciwnie – otworzyła je jeszcze szerzej. Otoczyła się ramionami, chroniąc przemarznięte piersi od zimna. Niewiele myśląc, przerzuciła nogi za okno, łapiąc się framugi. Poczuła się wolna, a niewielki dreszczyk adrenaliny przebiegł jej po plechach. Poczuła się nieziemsko. Tego właśnie potrzebowała – niekończącej się przygody, płynącej we krwi ekstazy strachu. Nie wiedziała skąd znalazła w sobie te dziwne uczucia, ale nie chciała, aby odchodziły. Wdychała świeży powiew lasu, słuchała jego pomruku i z zamkniętymi oczami wyciągnęła ręce przed siebie, nieznacznie się wychylając.
- O cholera jasna by ją wzięła! – Dobiegł ją krzyk, a w następnej chwili jakieś ręce złapały ją w pasie i wciągnęły do pokoju. W szamotaninie rąk i nóg odnalazła twarz Grace, zaróżowioną od emocji. – Czyś ty postradała zmysły głupia?! Mogłaś się zabić! – Krzyczała, na co Olivia wstała z łóżka i zapaliła światło. Spojrzała ze złośliwym uśmieszkiem na Madison, jednak siłą powstrzymała się od komentarza i poszła do łazienki. 

Grace potarła spocone czoło i wstała na chwiejnych nogach. Podeszła do okna i zamknęła je z lekkim stuknięciem. Usiadła na brzegu łóżka Madison i spojrzała na nią ze strachem w oczach. Ręce Grace zaczęły się trząść, nie mogła pojąć zachowania swojej przyjaciółki. Nie poznała jej, wręcz nie mogła jej odnaleźć w ciele leżącej przed nią dziewczyny.
- Ja… Po prostu… Było mi duszno, chciałam się przewietrzyć – odpowiedziała brunetka, łapiąc się za kolana i podciągając je pod brodę – Nie wiem, co się stało, w jednej chwili tam siedziałam i czułam się… dziwnie. – Powoli, żeby nie wywołać wybuchu zwykle spokojnej Grace, usiadła na wprost niej i spuściła wzrok. Nic z tego nie rozumiem. Co mnie opętało? Jednak to było cudowne… - rozmyślała, udając skruchę i chowając twarz w dłoniach.  Dla niej to było świetne przeżycie, ten skok adrenaliny, był jak łapczywie zaczerpnięty tlen, gdy wynurzasz się z wody. Jakby odkryła to, czego brakowało jej przez całe życie. Jakby odnalazła sens. Podniosła głowę i spojrzała na Gigi. Dziewczyna wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Madison wyczuła moment i podeszła do przyjaciółki, łapiąc ją w swoje ramiona. Pogłaskała ją po włosach, wdychając zapach jej szamponu.
- Musiałam lunatykować, przepraszam – szepnęła, wypuszczając przyjaciółkę z ramion. Nie spojrzała już na nią, aby ukryć swoją ekscytację i poruszenie. Udała, że ziewa i przykryła się kołdrą aż po czoło. Zasnęła dopiero, gdy słońce zaczęło wstawać.
***
 Słyszałam o twoim dzisiejszym wyskoku. – Madison właśnie zmierzała na lekcje zielarstwa, kiedy dogoniła ją zziajana Abby, gwałtownie zatrzymując ją i osaczając przy wyjściu na dziedziniec. Madie westchnęła z lekką irytacją. Wiedziała, że zawodzi przyjaciółki, jednak ten stan dawał jej pewną satysfakcję – nareszcie zawodziła, nareszcie wiedziała, jakie to uczucie, nareszcie nie jest idealna i taka jak chcą wszyscy. Jednak nie do końca taka była, nie do końca chciała taka być – tęskniła za szczerą rozmową z Abby. Tak, Grace ostatnio irytowała ją nieziemsko, jedynie w młodszej o rok Abby znajdowała pocieszenie, ukojenie i zmycie lęku.
- Nie mówmy o tym tak w biegu – odpowiedziała po chwili rozmyślań, rozluźniając pięści i odganiając złość. Jeszcze umiała nad sobą panować. – Teraz masz transmutację, prawda? Właśnie, to po dwóch godzinach mojego zielarstwa i twojej transmutacji zjemy coś na szybko i idziemy na długi spacer, przyprawiony o dreszczyk rozmowy, co ty na to?
- Jestem za. Znów cię kocham złośnico. Biegnę na moją ulubioną transmę, żmijko, trzymaj się!

I już jej nie było. Jakaż ona była ciepła, wesoła, nieodgadniona. Inteligentna – przede wszystkim. Madison już wiedziała, że może jej powiedzieć wszystko. O dziwnych przeczuciach, o skoku adrenaliny i o dziwnym chłopaku z ostatniej klasy. Odetchnęła z ulgą i biegiem pognała w stronę machającej do niej Gigi. Chociaż było już dawno po dzwonku jej przyjaciółka poczekała na nią solidarnie przed cieplarnią i razem weszły do środka idealnie spóźnione.     
***
                Szedł korytarzem pierwszy raz od kilku dni samotnie. Odkąd zdobyłem nieco chwały, odkąd gromadzę ich więcej wokół siebie nie dają mi spokoju – rozmyślał, idąc pewnie przed siebie. Miał sporo czasu, chciał zatonąć znów w szponach czarnej magii – a raczej w jej oślizgłych mackach. Nie rozglądał się, nie miał po co, tymi korytarzami chodziły tylko mierne szlamy, zdrajcy czy inne śmieci – w jego przekonaniu. Tym razem jednak podniósł głowę, nawet nie rozmyślając, dlaczego to robi. Jego oczom ukazała się ta Krukonka – właśnie ona. Intrygowała go. Dokładnie przestudiował jej życie, pociągnął kilka osób za język i już wiedział wszystko. Całe szczęście mnie nie zauważyła, uciekłaby, mój czarujący wzrok słabo na nią działa, czym jeszcze bardziej mnie intryguje… - Nie wiedział, czemu to robi, po prostu musiał. Wskoczył w pustą niszę po zbroi i odczekał chwilę, aż dziewczyna zniknie za rogiem. Ruszył wolnym krokiem za śliczną Krukonką, rzucając na siebie zaklęcie kameleona. Wiedział, że nie jest ono jeszcze doskonałe, rzadko go używał, dlatego utrzymał pewien dystans. Jest ładna, ale co w niej takiego niezwykłego? Bije od niej inteligencja. Przydałaby mi się taka w moich szeregach. W jej ciele widać kryjące się szaleństwo. Będzie moja. Znajdę sposób na przekonanie słodkiej Madison Campbell do oddania się w moje ręce...
***

                Pogoda skutecznie odmawiała współpracy od długich, dwóch tygodni. Ta ostatnia środa września okazała się darem od losu przed nadejściem srogiej jesiennej bury. Słońce z trudem przebiło się przez grube, oleiste chmury, wywabiając uczniów na skąpane w delikatnych promieniach błonia. Madison ubrała wysokie, granatowe kalosze i razem z Abby wybrała się na długi spacer. Jak za starych, dobrych czasów, opowiadały sobie o śmiesznych i irytujących je sytuacjach, obmawiały koleżanki i kolegów, były beztroskie. Madison poczuła jak się relaksuje, zapomniała o głupich problemach, odegnała czekające ją prace domowe, ćwiczenia zaklęć i dziwne zdarzenia w jej życiu, skupiając uwagę na wesoło paplającej Abby, która akurat opowiadała jej o swojej młodszej siostrze, Carmen i jej pierwszych objawach magii. Krukonka skutecznie omijała temat swoich problemów, co nie uszło uwadze jej przyjaciółce.
                - Myślisz, że to wszystko ujdzie Ci na sucho? – zapytała Abby, unosząc brwi i zakładając ręce pod piersiami. Zatrzymała się dokładnie na środku głębokiej, błotnistej kałuży, zupełnie nie zwracając na to uwagi.  – Gdzie są te czasy, w których ja pierwsza wiedziałam, kiedy kichasz?
                - Te czasy trwają nadal! Tylko… - No właśnie, tylko wstydziłam się swoich dziwnych ekscesów – pomyślała Madison, zaciskając dłonie w pięści. Opuściła głowę i zaczęła kopać dziurę czubkiem kalosza w mulistej ziemi. Abby powoli wyszła z błotnistej mazi, stając tuż przed przyjaciółką. Położyła dłoń na jej ramieniu, a w jej oczach pojawił się dziwny błysk, którego Madison – całe szczęście – nie zauważyła.  – Mam wrażenie, że ten Tom Riddle obudził we mnie dziwnego stwora. Od czasu spotkania z nim węszę, jakbym próbowała odszukać każdą anomalię, każde wykroczenie poza normalność, każdą tajemnicę, każdą sytuację, która może dać mi przypływ adrenaliny. Ja, ja-a nawet zaczęłam znajdować te dziwne odróżnienia w tobie. – Ostatnie zdanie, wymknęło się z ust Madison bez wpływu jej własnej woli. Poruszyła się nerwowo, hamując chęć zakrycia dłonią ust. 

Chociaż Abby drgnęła nieznacznie, nie dała po sobie poznać, że jest tym w jakiś sposób zainteresowana. Uszy zapłonęły jej w płomieniu wstydu, więc czym prędzej naciągnęła na nie kaptur.
                - Opowiadaj dalej, dopóki się otwierasz – zachęciła ją, podnosząc dłoń, ale szybko ją cofnęła, powstrzymując sympatyczny gest. Przeraziła się sama sobą. To, co obudziło się w niej pod wpływem wakacyjnej znajomości rozgościło się w jej sercu i nie zamierzało odejść. Była przerażona. Poza tym dotarła do niej perspektywa, że nie jest jedyną tu osobą, która coś ukrywa…

Madison, zachęcona krzepiącym głosem Abby zaczęła opowiadać, zaczynając od pamiętnej lekcji eliksirów, poprzez chodzące jej po głowie inicjały, aż do nocy na parapecie i jej ciągłej chęci życia na krawędzi. Gdy tak opowiadała, sama sobie zdawała sprawę, jak bardzo ta sytuacja była niepokojąca.  Jedna jej część chciała być znów tą samą Madison, która obudziła się pierwszego września w słonecznym Northampton, pełna entuzjazmu i zapału do nauki. Te emocje powoli uciekały z ciała Madison jak powietrze z przebitego balonu. Jej druga część, tajemnicze alter ego wołało całkiem inaczej. Ta strona Madison kochała wręcz adrenalinę i tajemnice. Nie mogła bez nich żyć, były jak tlen dla jej spragnionych płuc. 

                Abby wciągnęła głęboki haust powietrza i wypuściła go z teatralnym gestem dłoni przy czole. Sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Kosmate kłaki plączących się w jej głowie wizji nie były czytelne, nie potrafiła w żaden sposób pomóc swojej przyjaciółce. Ta sytuacja była dla niej trudna, ale z drugiej strony wprowadzała w ich mały świat nieco zamieszania, które mogło przenieść reflektory z Abby na Madison. Jej tajemnica słodko spała w czeluściach drobnego serca.

Nie było jej dane ani dłużej rozmyślać, ani skomentować tej sytuacji, gdy od strony błoni zaczęła zbliżać się do nich wysoka sylwetka. Abby pomachała sympatycznie, rozpoznając Andrew Scotta. Był to Gryfon, uczęszczał do Hogwartu na ostatni, siódmy rok nauki. Był to starszy brat jej koleżanki z pokoju.
Madison zamrugała bezradnie, gdy chłopak zaczął zbliżać się w ich stronę. Jej wzrok przykuło całe jego ciało – dość muskularne i całkiem ładne. Przelotnie pomyślała, że gdyby miała zemdleć to tylko w te silne, ciepłe ramiona. 
                - Cześć dziewczyny! – krzyknął na przywitanie, zadziornie kłaniając się w pasie. Szarmanckim ruchem podał dłoń Abby, delikatnie ją całując. Kiedy zwrócił się w stronę Madison ta ponownie zamrugała z zawstydzeniem. – A tej piękności niestety nie znam – odpowiedział, łapiąc dłoń Madison, która bezradnie powędrowała w stronę jego ust.
                - To Madison. Moja przyjaciółka – odpowiedziała szybko Abby, z irytacją przyglądając się tej całej sytuacji. Jeszcze Andrew był jej potrzebny, szkolny podrywacz, który złamie jej serce – pomyślała, zakładając dłonie pod piersiami. Usta chłopaka nadal leżały bez ruchu na dłoni dziewczyny. Andrew spoglądał na nią ciepłym, nieco drapieżnym wzrokiem. Po chwili podniósł głowę, nie puszczając dłoni Madison.
                - Bardzo mi miło.
                - I mi również – Madison poczuła jak z jej ust wypływają niemrawe słowa. Straciła kontrolę, on był tym, czego szukała, był nieustającą dawką adrenaliny, która urwała się z chwilą, gdy puścił jej dłoń i skupił uwagę na Abby. Chociaż stał trochę dalej nadal czuła jego ostro-słodki zapach. 
                - Niestety przybywam w nieco nieprzyjemnej sprawie Abby. Profesor Dumbledore szuka cię w związku z twoją pracą dodatkową z transmutacji. Czeka na ciebie przy rzeźbie Emeryka Groźnego. Ja niestety będę już wybywał, chłopacy czekają na mnie, rozgrywamy partię gargulków. Miło cię było poznać, Madison.

                Bańka prysła, kiedy Andrew, wesoło pogwizdując z rękoma w kieszeniach spodni zaczął się oddalać. Madison poczuła jak szkarłatny rumieniec wypływa na jej policzki. Po raz kolejny zamrugała zbyt szybko, uwalniając z pod powiek obraz twarzy Gryfona. Rozejrzała się bardzo nieprzytomnie, zatrzymując wzrok na zdegustowanej Abby. Stukała rytmicznie stopą w błoto, rozbryzgując je na swoich białych rajstopach.
                - Opanuj się dziewczyno! – Tak… Zaczyna się jej przemówienie, zawsze tak jest – pomyślała Madison, pokornie schylając głowę. Może i była harda, ale Abby miała temperament i Madie jakoś nie miała teraz ochoty wykłócać się z nią bez celu. Przez kolejne pięć minut słuchała o tym, że Andrew podrywa każdą dziewczynę, że sama Abby o mały włos nie wpadła w jego sidła. Madison w głębi duszy przyznawała rację przyjaciółce, ale ten argument spłynął na same dno, przykryty płomiennym uczuciem wypełnienia. Był jej paliwem, był jej tajemnicą. Był jej tajną bronią, a ona musiała ją posiąść.
               

 ********
Pojawia się nowa postać, wprowadzam tajemnicę Abby i zaczynam rozwijać konika szaleństwa Madison, a więc początek mamy za sobą, teraz już przemy do przodu.
Pozdrawiam serdecznie :)