"Zatopmy szpony w naszych pragnieniach."
Kolejne
dni mijały spokojnie, a Madison powoli zapominała o Tomie Riddle’u. Gonitwa
myśli uciekła, a dziewczyna znów pogrążyła się w swoich zwyczajowych zajęciach
– była dobrą córką, przyjaciółką i uczennicą. Z czasem dogoniła samą siebie i
teraz – trzy tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego – umiała już znaleźć czas
na wszystkie prace domowe, pisanie listów, czas z przyjaciółmi i rozmyślania.
Wrzesień stał się nieco kapryśny, obfitując w ulewne deszcze i zimne wiatry.
Jesień jak na złość przybyła z silnym orężem i wszyscy spragnieni słońca
uczniowie musieli zadowolić się ciepłem kominka w pokojach wspólnych. Tylko
gajowy wychylał się czasem ze swojej chatki dokarmiając testrale i swoje
nieposkromione wyżły, ciągle ujadające na błoniach okalających szkołę.
Madison
nie lubiła takiej pogody. Odbierała jej chęci do nauki i ogólnie rzecz biorąc
–egzystencji. Miała już po dziurki w nosie transmutacji, która była dla niej
zawsze najtrudniejszym przedmiotem. Właśnie ślęczała nad pracą domową,
opisującą dokładny proces znikania małych zwierzątek. Godzina nie była już
młoda, a głowa Madison pełna była zlepków wyrazów, które nic jej nie mówiły.
Westchnęła z rezygnacją i przetarła oczy ściśniętymi w pięści dłońmi. Gdy tylko
je zamknęła zamajaczyły jej przed nimi rzędy liter, co w końcu przekonało ją do
zamknięcia książki i położenia się wreszcie spać. Przyjaciółki opuściły ją dwie
godziny temu, gotowe odrobić pracę domową w innej wolnej chwili. Dla nich nie
miało sensu zarywanie nocy i ślęczenie nad zadaniem, które mogą zrobić jutro.
Dla Madison miało.
Wstała z wgniecionego fotela i
spojrzała w ciemną czeluść okna. Deszcz znów bębnił obficie w szybę, rozmazując
niewyraźne odbicie Madison. Westchnęła po raz kolejny, wydmuchując obłoczek
pary na przeźroczystą szybę. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, podniosła
palec i nabazgroliła na białym obłoczku nic nieznaczące dla niej inicjały.
Zebrała wszystkie swoje rzeczy i podreptała do sypialni. Rzuciła się na
niepościelone łóżko w ubraniu i wtuliła głowę w poduszkę. Po chwili namysłu
wstała i po cichu poszła wziąć prysznic.
Była wykończona, gdy wskazówki
zegara pokazały czwartą nad ranem, jednak nadal nie mogła zmrużyć oka. Chciała
wstać i kontynuować zadanie, jednak nie miała siły. Skądś – nie wiedziała skąd
– odnalazł się w niej dziwny niepokój, którego nie mogła niczym uzasadnić.
Podniosła się i podreptała niepewnym, zaspanym krokiem w stronę okna. Noc się
zmieniła. Deszcz przestał padać i niebo nieco się rozchmurzyło. To podniosło ją
na duchu, jednak zmęczenie wzięło górę i usiadła z głośnym westchnięciem na
parapecie. Poczuła chłód marmuru, jednak nic sobie z tego nie robiła. Uchyliła
niepewnie okno, spoglądając na śpiące nieopodal koleżanki. Spały smacznie,
mogła robić, co chciała. Zimny wietrzyk dotknął jej nagich nóg. Poczuła dreszcz
na swojej skórze, jednak nie zamknęła okna, wręcz przeciwnie – otworzyła je
jeszcze szerzej. Otoczyła się ramionami, chroniąc przemarznięte piersi od
zimna. Niewiele myśląc, przerzuciła nogi za okno, łapiąc się framugi. Poczuła
się wolna, a niewielki dreszczyk adrenaliny przebiegł jej po plechach. Poczuła
się nieziemsko. Tego właśnie potrzebowała – niekończącej się przygody, płynącej
we krwi ekstazy strachu. Nie wiedziała skąd znalazła w sobie te dziwne uczucia,
ale nie chciała, aby odchodziły. Wdychała świeży powiew lasu, słuchała jego
pomruku i z zamkniętymi oczami wyciągnęła ręce przed siebie, nieznacznie się
wychylając.
- O cholera jasna by ją wzięła! –
Dobiegł ją krzyk, a w następnej chwili jakieś ręce złapały ją w pasie i
wciągnęły do pokoju. W szamotaninie rąk i nóg odnalazła twarz Grace,
zaróżowioną od emocji. – Czyś ty postradała zmysły głupia?! Mogłaś się zabić! –
Krzyczała, na co Olivia wstała z łóżka i zapaliła światło. Spojrzała ze
złośliwym uśmieszkiem na Madison, jednak siłą powstrzymała się od komentarza i
poszła do łazienki.
Grace potarła spocone czoło i
wstała na chwiejnych nogach. Podeszła do okna i zamknęła je z lekkim
stuknięciem. Usiadła na brzegu łóżka Madison i spojrzała na nią ze strachem w
oczach. Ręce Grace zaczęły się trząść, nie mogła pojąć zachowania swojej
przyjaciółki. Nie poznała jej, wręcz nie mogła jej odnaleźć w ciele leżącej
przed nią dziewczyny.
- Ja… Po prostu… Było mi duszno,
chciałam się przewietrzyć – odpowiedziała brunetka, łapiąc się za kolana i
podciągając je pod brodę – Nie wiem, co się stało, w jednej chwili tam siedziałam
i czułam się… dziwnie. – Powoli, żeby nie wywołać wybuchu zwykle spokojnej
Grace, usiadła na wprost niej i spuściła wzrok. Nic z tego nie rozumiem. Co mnie opętało? Jednak to było cudowne… -
rozmyślała, udając skruchę i chowając twarz w dłoniach. Dla niej to było świetne przeżycie, ten skok
adrenaliny, był jak łapczywie zaczerpnięty tlen, gdy wynurzasz się z wody.
Jakby odkryła to, czego brakowało jej przez całe życie. Jakby odnalazła sens. Podniosła głowę i spojrzała na
Gigi. Dziewczyna wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Madison wyczuła
moment i podeszła do przyjaciółki, łapiąc ją w swoje ramiona. Pogłaskała ją po
włosach, wdychając zapach jej szamponu.
- Musiałam lunatykować,
przepraszam – szepnęła, wypuszczając przyjaciółkę z ramion. Nie spojrzała już
na nią, aby ukryć swoją ekscytację i poruszenie. Udała, że ziewa i przykryła
się kołdrą aż po czoło. Zasnęła dopiero, gdy słońce zaczęło wstawać.
***
Słyszałam o twoim dzisiejszym wyskoku.
– Madison właśnie zmierzała na lekcje zielarstwa, kiedy dogoniła ją zziajana
Abby, gwałtownie zatrzymując ją i osaczając przy wyjściu na dziedziniec. Madie
westchnęła z lekką irytacją. Wiedziała, że zawodzi przyjaciółki, jednak ten
stan dawał jej pewną satysfakcję – nareszcie zawodziła, nareszcie wiedziała,
jakie to uczucie, nareszcie nie jest idealna i taka jak chcą wszyscy. Jednak
nie do końca taka była, nie do końca chciała taka być – tęskniła za szczerą
rozmową z Abby. Tak, Grace ostatnio irytowała ją nieziemsko, jedynie w młodszej
o rok Abby znajdowała pocieszenie, ukojenie i zmycie lęku.
- Nie mówmy o tym tak w biegu –
odpowiedziała po chwili rozmyślań, rozluźniając pięści i odganiając złość.
Jeszcze umiała nad sobą panować. – Teraz masz transmutację, prawda? Właśnie, to
po dwóch godzinach mojego zielarstwa i twojej transmutacji zjemy coś na szybko
i idziemy na długi spacer, przyprawiony o dreszczyk rozmowy, co ty na to?
- Jestem za. Znów cię kocham
złośnico. Biegnę na moją ulubioną transmę, żmijko, trzymaj się!
I już jej nie było. Jakaż ona
była ciepła, wesoła, nieodgadniona. Inteligentna – przede wszystkim. Madison
już wiedziała, że może jej powiedzieć wszystko. O dziwnych przeczuciach, o
skoku adrenaliny i o dziwnym chłopaku z ostatniej klasy. Odetchnęła z ulgą i
biegiem pognała w stronę machającej do niej Gigi. Chociaż było już dawno po
dzwonku jej przyjaciółka poczekała na nią solidarnie przed cieplarnią i razem
weszły do środka idealnie spóźnione.
***
Szedł korytarzem pierwszy raz
od kilku dni samotnie. Odkąd zdobyłem nieco chwały, odkąd gromadzę ich
więcej wokół siebie nie dają mi spokoju –
rozmyślał, idąc pewnie przed siebie. Miał sporo czasu, chciał zatonąć znów w
szponach czarnej magii – a raczej w jej oślizgłych mackach. Nie rozglądał się,
nie miał po co, tymi korytarzami chodziły tylko mierne szlamy, zdrajcy czy inne
śmieci – w jego przekonaniu. Tym razem jednak podniósł głowę, nawet nie
rozmyślając, dlaczego to robi. Jego oczom ukazała się ta Krukonka – właśnie
ona. Intrygowała go. Dokładnie przestudiował jej życie, pociągnął kilka osób za
język i już wiedział wszystko. Całe szczęście mnie nie zauważyła,
uciekłaby, mój czarujący wzrok słabo na nią działa, czym jeszcze bardziej mnie
intryguje… - Nie wiedział, czemu to robi,
po prostu musiał. Wskoczył w pustą niszę po zbroi i odczekał chwilę, aż
dziewczyna zniknie za rogiem. Ruszył wolnym krokiem za śliczną Krukonką,
rzucając na siebie zaklęcie kameleona. Wiedział, że nie jest ono jeszcze
doskonałe, rzadko go używał, dlatego utrzymał pewien dystans. Jest ładna,
ale co w niej takiego niezwykłego? Bije od niej inteligencja. Przydałaby mi się
taka w moich szeregach. W jej ciele widać kryjące się szaleństwo. Będzie moja.
Znajdę sposób na przekonanie słodkiej Madison Campbell do oddania się w moje
ręce...
***
Pogoda
skutecznie odmawiała współpracy od długich, dwóch tygodni. Ta ostatnia środa
września okazała się darem od losu przed nadejściem srogiej jesiennej bury.
Słońce z trudem przebiło się przez grube, oleiste chmury, wywabiając uczniów na
skąpane w delikatnych promieniach błonia. Madison ubrała wysokie, granatowe
kalosze i razem z Abby wybrała się na długi spacer. Jak za starych, dobrych
czasów, opowiadały sobie o śmiesznych i irytujących je sytuacjach, obmawiały
koleżanki i kolegów, były beztroskie. Madison poczuła jak się relaksuje, zapomniała
o głupich problemach, odegnała czekające ją prace domowe, ćwiczenia zaklęć i
dziwne zdarzenia w jej życiu, skupiając uwagę na wesoło paplającej Abby, która
akurat opowiadała jej o swojej młodszej siostrze, Carmen i jej pierwszych
objawach magii. Krukonka skutecznie omijała temat swoich problemów, co nie
uszło uwadze jej przyjaciółce.
-
Myślisz, że to wszystko ujdzie Ci na sucho? – zapytała Abby, unosząc brwi i
zakładając ręce pod piersiami. Zatrzymała się dokładnie na środku głębokiej,
błotnistej kałuży, zupełnie nie zwracając na to uwagi. – Gdzie są te czasy, w których ja pierwsza
wiedziałam, kiedy kichasz?
- Te
czasy trwają nadal! Tylko… - No właśnie,
tylko wstydziłam się swoich dziwnych ekscesów – pomyślała Madison,
zaciskając dłonie w pięści. Opuściła głowę i zaczęła kopać dziurę czubkiem
kalosza w mulistej ziemi. Abby powoli wyszła z błotnistej mazi, stając tuż
przed przyjaciółką. Położyła dłoń na jej ramieniu, a w jej oczach pojawił się
dziwny błysk, którego Madison – całe szczęście – nie zauważyła. – Mam wrażenie, że ten Tom Riddle obudził we
mnie dziwnego stwora. Od czasu spotkania z nim węszę, jakbym próbowała odszukać
każdą anomalię, każde wykroczenie poza normalność, każdą tajemnicę, każdą
sytuację, która może dać mi przypływ adrenaliny. Ja, ja-a nawet zaczęłam
znajdować te dziwne odróżnienia w tobie. – Ostatnie zdanie, wymknęło się z ust
Madison bez wpływu jej własnej woli. Poruszyła się nerwowo, hamując chęć
zakrycia dłonią ust.
Chociaż Abby drgnęła nieznacznie, nie dała po sobie poznać, że
jest tym w jakiś sposób zainteresowana. Uszy zapłonęły jej w płomieniu wstydu,
więc czym prędzej naciągnęła na nie kaptur.
-
Opowiadaj dalej, dopóki się otwierasz – zachęciła ją, podnosząc dłoń, ale
szybko ją cofnęła, powstrzymując sympatyczny gest. Przeraziła się sama sobą.
To, co obudziło się w niej pod wpływem wakacyjnej znajomości rozgościło się w
jej sercu i nie zamierzało odejść. Była przerażona. Poza tym dotarła do niej
perspektywa, że nie jest jedyną tu osobą, która coś ukrywa…
Madison, zachęcona krzepiącym głosem Abby zaczęła opowiadać,
zaczynając od pamiętnej lekcji eliksirów, poprzez chodzące jej po głowie
inicjały, aż do nocy na parapecie i jej ciągłej chęci życia na krawędzi. Gdy
tak opowiadała, sama sobie zdawała sprawę, jak bardzo ta sytuacja była
niepokojąca. Jedna jej część chciała być
znów tą samą Madison, która obudziła się pierwszego września w słonecznym Northampton,
pełna entuzjazmu i zapału do nauki. Te emocje powoli uciekały z ciała Madison
jak powietrze z przebitego balonu. Jej druga część, tajemnicze alter ego wołało
całkiem inaczej. Ta strona Madison kochała wręcz adrenalinę i tajemnice. Nie
mogła bez nich żyć, były jak tlen dla jej spragnionych płuc.
Abby
wciągnęła głęboki haust powietrza i wypuściła go z teatralnym gestem dłoni przy
czole. Sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Kosmate kłaki plączących
się w jej głowie wizji nie były czytelne, nie potrafiła w żaden sposób pomóc
swojej przyjaciółce. Ta sytuacja była dla niej trudna, ale z drugiej strony
wprowadzała w ich mały świat nieco zamieszania, które mogło przenieść
reflektory z Abby na Madison. Jej tajemnica słodko spała w czeluściach drobnego
serca.
Nie było jej dane ani dłużej rozmyślać, ani skomentować tej
sytuacji, gdy od strony błoni zaczęła zbliżać się do nich wysoka sylwetka. Abby
pomachała sympatycznie, rozpoznając Andrew Scotta. Był to Gryfon, uczęszczał do
Hogwartu na ostatni, siódmy rok nauki. Był to starszy brat jej koleżanki z
pokoju.
Madison zamrugała bezradnie, gdy chłopak zaczął zbliżać się
w ich stronę. Jej wzrok przykuło całe jego ciało – dość muskularne i całkiem
ładne. Przelotnie pomyślała, że gdyby miała zemdleć to tylko w te silne, ciepłe
ramiona.
- Cześć
dziewczyny! – krzyknął na przywitanie, zadziornie kłaniając się w pasie.
Szarmanckim ruchem podał dłoń Abby, delikatnie ją całując. Kiedy zwrócił się w
stronę Madison ta ponownie zamrugała z zawstydzeniem. – A tej piękności
niestety nie znam – odpowiedział, łapiąc dłoń Madison, która bezradnie
powędrowała w stronę jego ust.
- To
Madison. Moja przyjaciółka – odpowiedziała szybko Abby, z irytacją przyglądając
się tej całej sytuacji. Jeszcze Andrew był jej potrzebny, szkolny podrywacz,
który złamie jej serce – pomyślała, zakładając dłonie pod piersiami. Usta
chłopaka nadal leżały bez ruchu na dłoni dziewczyny. Andrew spoglądał na nią
ciepłym, nieco drapieżnym wzrokiem. Po chwili podniósł głowę, nie puszczając
dłoni Madison.
-
Bardzo mi miło.
- I mi
również – Madison poczuła jak z jej ust wypływają niemrawe słowa. Straciła
kontrolę, on był tym, czego szukała, był nieustającą dawką adrenaliny, która
urwała się z chwilą, gdy puścił jej dłoń i skupił uwagę na Abby. Chociaż stał
trochę dalej nadal czuła jego ostro-słodki zapach.
-
Niestety przybywam w nieco nieprzyjemnej sprawie Abby. Profesor Dumbledore
szuka cię w związku z twoją pracą dodatkową z transmutacji. Czeka na ciebie
przy rzeźbie Emeryka Groźnego. Ja niestety będę już wybywał, chłopacy czekają
na mnie, rozgrywamy partię gargulków. Miło cię było poznać, Madison.
Bańka
prysła, kiedy Andrew, wesoło pogwizdując z rękoma w kieszeniach spodni zaczął
się oddalać. Madison poczuła jak szkarłatny rumieniec wypływa na jej policzki.
Po raz kolejny zamrugała zbyt szybko, uwalniając z pod powiek obraz twarzy
Gryfona. Rozejrzała się bardzo nieprzytomnie, zatrzymując wzrok na
zdegustowanej Abby. Stukała rytmicznie stopą w błoto, rozbryzgując je na swoich
białych rajstopach.
-
Opanuj się dziewczyno! – Tak… Zaczyna się jej przemówienie, zawsze tak jest –
pomyślała Madison, pokornie schylając głowę. Może i była harda, ale Abby miała
temperament i Madie jakoś nie miała teraz ochoty wykłócać się z nią bez celu.
Przez kolejne pięć minut słuchała o tym, że Andrew podrywa każdą dziewczynę, że
sama Abby o mały włos nie wpadła w jego sidła. Madison w głębi duszy
przyznawała rację przyjaciółce, ale ten argument spłynął na same dno, przykryty
płomiennym uczuciem wypełnienia. Był jej paliwem, był jej tajemnicą. Był jej
tajną bronią, a ona musiała ją posiąść.
********
Pojawia się nowa postać, wprowadzam tajemnicę Abby i
zaczynam rozwijać konika szaleństwa Madison, a więc początek mamy za sobą,
teraz już przemy do przodu.
Pozdrawiam serdecznie :)